Startujemy!

> Klinika skokowa w Estrelli!

Teren!

Jest to teren pisany wspólnymi siłami z Detalli, która poratowała mnie, kiedy już naprawdę nie wiedziałam w co pazurki wsadzić. Dziękuję Ci strasznie, bo gdyby nie Ty to oszalałabym w międzyczasie. Następnym razem dopilnuje, bym miała na pisanie co najmniej tydzień... 

Ruska & Stark Tower
Friday & Sheez Red Gun
Detalli & Angemon
Loki & Charlotte


Ruska
Detalli

Siedziałam sobie przed lustrem, grzebiąc w szkatułce w poszukiwaniu kolczyków dla Milki. Bo chciała pożyczyć te jedne konkretne, a ja miałam straszny bajzel w biżuterii. 
- No juuż? - usłyszałam z łazienki, gdzie blondynka próbowała właśnie zakręcić sobie włosy prostownicą.
- Nie możesz wciąć innych?
- Ale te by tak pasowały…
W końcu mi się udało! Zaniosłam jej i akurat zerknęłam przez okno, z którego miałam rewelacyjny widok na parking. 
- O patrz, Agness przyjechała!
Widziałam jak samochód z przyczepką ozdobioną logiem Estrelli zatrzymuje się w cieniu drzew. Milka akurat skończyła pracować nad fryzurą, więc obydwie szybko wybiegłyśmy z mojego pokoju i pognałyśmy na dół. 
Agnes zdążyła już wysiąść z auta i otworzyć okienko, by zajrzeć do swojego konia. 
- Hej! - krzyknęłyśmy do niej, lekko ją strasząc.
- Cześć wam! Chyba jestem za wcześnie? - Rozejrzała się po pustej okolicy.
- Przynajmniej zdążyłaś na lemoniadę – stwierdziła Mila.
- A kogo my tu mamy? - Zajrzałam do przyczepy i uśmiechnęłam się od ucha do ucha, widząc Milady. - Ale wyrosłaś, kochanie – zwróciłam się do klaczy. - Super, że ją przywiozłaś. Miło widzieć córeczkę mojego miśka na żywo.
- A jej przyda się taki teren. - Dziewczyna się uśmiechnęła, a potem zabrała się za wyprowadzanie konia.
Wszystkie trzy ruszyłyśmy w stronę stajni, gdzie czekały już boksy przygotowane na wizytę gości. Wprowadziłyśmy klaczkę do jednego z nich i przez chwilę stałyśmy tam, obserwując ją. Była spokojna i niemal od razu zabrała się za jedzenie siana. Miałyśmy iść do domu, kiedy usłyszałam warkot silnika na podjeździe. 
- To wy może już idźcie, a ja zobaczę czy to Esmeralda czy Zafira i jak uporamy się z koniem to do was dołączymy – zaproponowałam, a one obydwie skinęły głowami, po czym ruszyły do domu.
Ja tymczasem wróciłam na parking, a w oczy of razu rzucił mi się napis „Jakarta Arabians” na przyczepie. Czyli następnym rumakiem będzie jakiś arabek!
Praktycznie podbiegłam do wysiadającej Zafiry, ciekawa kogo przywiozła. 
- Czeeść! - Uśmiechnęłam się, a ona od razu dopowiedziała mi tym samym.
- Świetną mamy dzisiaj pogodę, idealna na teren – powiedziała zadowolona, po czym podeszła do rampy.
Zobaczyłam gniady zad, a kiedy koń stanął już na zewnątrz pojazdu rozpoznałam Panamerę. 
- Przez jakiś czas miałam pod opieką jej matkę.
- Ziółko z niej, ale jakoś damy radę. - Zafira poklepała klacz, która obserwowała konie na padoku, po czym zarżała w ich kierunku.
Sprawnie odprowadziłyśmy ją do stajni,  a kiedy upewniłyśmy się, że wszystko jest w porządku, poszłyśmy do domu na zimną lemoniadę. 
Milka i Agnes siedziały już na kanapach na tarasie, włączyły wiatrak na suficie i przyniosły ciasteczka oraz napoje. Dosiadłyśmy się do nich i zajęłyśmy rozmową o wakacjach, oraz o tym jakie mamy plany na jesień. 
Mniej więcej pół godziny później zza progu otwartych na szerz drzwi wyjrzał Chris. 
- Esmeralda przyjechała, właśnie parkuje – oznajmił.
- Ooo, a nie wiadomo jeszcze kogo przywiozła? - zapytałam, wstając z miejsca. Szybko przeprosiłam gości i poszłam za stajennym do drzwi wejściowych, a potem udaliśmy się na parking.
- Zaraz się dowiemy…
Kiedy zobaczyłam karego wałaszka od razu na mojej twarzy pojawił się gigantyczny uśmiech. 
- Cześć! Widzę, że zabrałaś ze sobą Gambita! - powiedziałam wesoło, kiedy dotarliśmy już do konia i właścicielki.
- Jest fantastycznym koniem terenowym – odparła, czule głaszcząc karego. Ten z kolei uważnie obserwował otoczenie, ale był raczej spokojny i pozwolił się zaprowadzić do boksu.  Idąc w kierunku domu, zauważyłyśmy, że niebo nagle pochmurnieje. Powiedziałam Esmeraldzie, żeby udała się z Chrisem do środka, a sama przystanęłam oczekując na przybycie mojej siostrzyczki. Ciemne chmury zaczęły kołować nad stajnią, ponad nami powstał powietrzny wir, a wiedząc, co się za chwilę stanie, lekko zakryłam oczy.
Strumień kolorowego światła wbił się w ziemie, a zaraz potem całe zjawisko zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie wypalony ślad w ziemi i dwójkę uczestników terenu. 
- Deeet! - Podbiegłam i rzuciłam się jej na szyję.
Przez chwilę trwałyśmy w uścisku, a Loki jedynie patrzył w przestrzeń, próbując to przetrwać. Sam fakt, że jakimś cudem zgodził się wyruszyć w podróż tutaj ze swoją żoną, żeby pojeździć na koniu po lesie, był godny zastanowienia. Zaczęłam  dociekać co obiecała mu za to Detalli, ale ostatecznie postanowiłam po prostu to zaakceptować i nie pytać o nic. 
Zaprosiłam ich do domu. Ich konie, Cheyenne i Charlotte przyleciały wczoraj normalnym środkiem transportu i miały się bardzo dobrze. 
Zjedliśmy wszyscy obiad. Kiedy Agnes spojrzała na termometr lekko się załamała  , bowiem wskazywał 37 stopni w cieniu. Zdecydowaliśmy, że właściwie to jazda w taki gorąc nie jest najlepszym pomysłem i poczekamy ze dwie godzinki. 
Ten czas wolny poświęciłyśmy najpierw na granie w monopol, a później w kalambury. 
W końcu na dworze zrobiło się przyjemniej, a że nie mogliśmy się już doczekać to nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej, gdy Agness zaproponowała żebyśmy się już zbierali. 
Friday poszła jeszcze poprosić Corę, żeby zapakowała nam do plecaka suchy prowiant, a my ruszyliśmy dziarskim krokiem w kierunku stajni. Koniska na nas czekały, wesoło zarżały kiedy pojawiliśmy się w progu. 
Zabraliśmy się za czyszczenie, a daliśmy sobie na to całe piętnaście minut. Nie mieliśmy powodu by specjalnie się spieszyć, więc mogliśmy dopieścić rumaki nadprogramowym mizianiem. One były w większości zadowolone z takiego obrotu spraw. 
Detalli załamała się wyglądem Cheyenne, która przez noc porządnie się wybrudziła i należało użyć skrobaczki do tapet żeby pozbyć się tej panierki, którą się obłożyła. Loki posłał jej pełen triumfu uśmiech, bowiem Charlotte prezentowała się nienagannie. 
Okazało się, że Zafira zapomniała zabrać popręgu, więc spędziłyśmy chwilę w siodlarni, starając się dobrać jakiś tymczasowy, żeby tylko pojechać w ten teren. Na szczęście się udało się znaleźć idealny, chociaż dziewczyna zaczęła już gdybać o jeździe na oklep. Milady i Gambit pozwoliły się wyczyścić i ubrać bez większych problemów. W międzyczasie okazało się, że moja Starky i Sheez Red Gun, na której miała jechać Friday, zostały przyszykowane przez Amelię i Aidena, którzy wybitnie się nudzili. Pięknie podziękowałam, bo dzięki temu mogłam być w stajni, gdzie stały konie gości i w razie czego służyć pomocą. 
Kiedy każdy koń był już gotowy, wyprowadziliśmy je wszystkie przed stajnię i wsiedliśmy ze schodków. Podciągnęliśmy wcześniej popręgi, a teraz mogliśmy sobie dopasować strzemiona. Trwało to zaledwie chwilę. Widziałam minę Fridy, która chyba trzeci raz w życiu siedziała w westernowym siodle i zastanawiała się właśnie czy przeżyje ten teren. A miała jeszcze prowadzić zastęp na tej wariatce… no ale da radę. 
- To co, możemy jechać? - zapytałam głośno.
Pierwsza odpowiedziała mi Panamera, która zarżała, ogłuszając wszystkich zebranych na placyku. Zafira wywróciła oczami i westchnęła. 
- Jak dla mnie to w każdej chwili.
- Wszyscy gotowi – potwierdziła Esmeralda.
Przez chwilę jeszcze myślałam jak najlepiej ustawić zastęp. Doszliśmy do wniosku, że za Red stanie Milady, za nią Gambit, później Charlotte, za nią Cheyenne, Out and About, Panamera i Stark Tower na końcu. 
- No to jazda!
Ruszyłyśmy od razu bardzo żwawym stepem, bowiem koniska były okropnie podekscytowane. Te przyjezdne nowym otoczeniem, a te nasze nowymi kumplami. Większość z nich chciało wyprzedzać, nie za bardzo słuchały swoich partnerów, były jeszcze zbyt rozentuzjazmowane. Ciężko było chociażby wymóc na nich trzymanie większego dystansu. Stark nauczyła się, kiedy prawie zarobiła kopa od Panamery i od tej pory szła jak w zegareczku, trochę oszołomiona. Sheez co chwilę usiłowała zakłusować, ale po kilku próbach zrozumiała, że Fri w miarę szybko sobie z nią poradziła. Gambit zachowywał się bardzo w porządku – oczywiście był bardzo ciekawy i również utrzymywał szybkie tempo, ale reagował na każdy sygnał amazonki. Tak samo było z Milady i Charlotte. Właściwie zwróciłam uwagę na to, jak Loki śmiesznie na niej wygląda, a Det ciągle mówiła mu jaki jest uroczy w połączeniu z izabelowatą klaczką i że powinien założyć jej ten różowy czapraczek z wyciętym sercem. 
Wjechaliśmy na drogę między pastwiskami, ale na szczęście o tej porze było tam jeszcze pusto, więc nasze wierzchowce się nie rozpraszały. Właściwie to zaczęły się cywilizować, wyciszać i w większości dały sobie spokój z buntami. Jedynie Pamera od czasu do czasu musiała pokazać swoje rogi, ale to chyba tylko dla zasady i jedynie gdy się jej o tym przypomniało. A z reguły była bardziej zaabsorbowała widokami. 
Z chwilą wjechania na leśną ścieżkę Friday dała nam sygnał do zakłusowania. Ta operacja przebiegła błyskawicznie, bo każdy z koni tylko na to czekał od chwili wyjazdu spod stajni. Wiedząc jak pełne energii są nasze pupilki, zostało ustalone dość szybkie tempo. Wiedzieliśmy, że jest tutaj spokojnie, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Konie nie bardzo miały się czego płoszyć, chociaż Starky i tak zaczęła nerwowo rozglądać się na boki, ale to u niej raczej zwyczajne zachowanie. Cheyenne zrównała się z Charlotte, wykorzystując to, że alejka była całkiem szeroka, a gałęzie znajdowały się wyżej niż na wysokości twarzy i można było spokojnie jechać, bez konieczności ciągłego schylania się. 
Kłusowałyśmy tak dobre dwa kilometry. Później wjechaliśmy na moją ukochaną pagórkowatą okolicę. Górka na górce, dolinka na dolince… konie ożywiły się, musiały używać więcej siły do pokonywania kolejnych metrów trasy, ale wyglądały na bardzo zadowolone taką zabawą. Chętnie wskakiwały na szczyty i z biegały z nich, często przy tym brykając. Milady raz tak wystrzeliła tylnymi nogami w górę, że Agnes prawie przeleciała jej przez głowę, ale złapała się grzywy i jakoś wróciła w siodło, chociaż wyglądało to jak wcale nie łatwa akrobacja. Ja i Milka zaczęłyśmy jej bić brawo, bo kiedy zobaczyłyśmy co zamierza zrobić siwa klaczka to wszyscy zwolnili. 
- Żyję! - wysapała Agnes, a za chwilę zaśmiała się i odetchnęła z ulgą. - Okazuj radość w trochę bezpieczniejszy sposób, dobrze kochana? - zwróciła się do Milady, która jedynie parsknęła w odpowiedzi.
Mogliśmy ruszać dalej. Akurat wyjechaliśmy na prostą drogę zaraz przy łące. Fri stwierdziła, że to dobry moment na zagalopowanie. Upewniła się, że wszyscy usłyszeli i przygotowali się do zmiany chodu po czym wystrzeliła na Red tak szybko,że Milady i Gambit przez chwilę jeszcze kłusowali zdumieniu chmurą kurzu, która nagle się przed nimi pojawiła. Ale nie trzeba było długo czekać żeby same poszły za przykładem rudej. Kilka sekund później cały zastęp zgodnie już galopował. Konie były grzeczniejsze niż się spodziewałam – najwyraźniej spuściły już parę na górkach. Teraz biegły równym tempem i nawet nie próbowały się wyprzedzać a ni wjeżdżać sobie w zadki. Pełna kultura na drodze.  
Właściwie to chociaż temperatura i tak nieco spadła to i tak było gorąco, a galopowanie w słońcu było całkiem męczące. Zarówno my jak i konie zaczęliśmy się już pocić. Pocieszałam się, że niedługo dotrzemy do jeziora. Nieco zwolniliśmy tempo, żeby tak nie pędzić, konie przyjęły to bardzo dobrze. W pewnym momencie Starky przestraszyła się ptaka, który wyleciał spomiędzy krzaków i odskoczyła na bok. Na szczęście ten odskok był bardzo łagodny, ale i tak zupełnie wybiłyśmy się z rytmu, a zastęp nawet nie zauważył, że nas nie ma… Także spięłam klaczkę i ruszyłyśmy dzidą, żeby ich dogonić. Nie  mogłam usłyszeć, że właśnie mają zamiar zwolnić do kłusa i żeby nie wpaść w zad Panamery, która na pewno nie byłaby z tego zadowolona, przejechałam obok niej i zatrzymałam się dopiero przy Aboucie i Milce. Oni tez stali, zaskoczeni tym co ta Ruska wyprawia. 
- Spłoszyła się… - powiedziałam cichutko, widząc pytające spojrzenia.
Loki strzelił minę typu „jakim cudem ja się na to zgodziłem”. Detalli posłała mu pocieszający uśmiech, a cała reszta bandy w milczeniu zaakceptowała stan rzeczy i kiedy tylko wróciłam na swoje miejsce ruszyliśmy wolnym kłusikiem. Niedługo później mogliśmy zobaczyć niebieskie wody jeziorka, prześwitujące między drzewami. 
Stępem zjechaliśmy na brzeg, a konie zaczęły się ekscytować zupełnie tak jak na początku. Panamera nawet próbowała zadębować, gdy Zafira kazała jej stać w miejscu. Cheyenne też nie podobał się pomysł stania w miejscu. Ale musiały chwilę zaczekać. 
Zeszłyśmy z koni i zdjęłyśmy z nich siodła. Amazonki, które miały pod ubraniem strój kąpielowy od razu zdjęły ciuchy, a potem z pomocą porzuconego pieńka z powrotem dosiadły wierzchowców. Mogliśmy pomalutku zacząć je pławić. 

Oczywiście pomalutku wcale nie wyszło tak wolno. Red z wielką radością wskoczyła to wody, kilka razy podskakując w taki sposób, że Fri po kilku sekundach była caluśka mokra. Zafira ledwo powstrzymała Panamerę, od powtórzenia tego numeru. Już miała odetchnąć z ulgą, ale Loki jej na to nie pozwolił i pchnięciem magii zrzucił zadowoloną dziewczynę z konia. Oczywiście gdy tylko kazałam mu łapać Panamerę, spojrzał na mnie jakbym mu zabrała zabawkę. Mimo wszystko po kilku groźnych wymianach spojrzeń oddał mi wodzę Cheyenne i poszedł łapać gniadą. Wyglądało to przezabawnie gdy wraz z Zafirą próbowali tak „taktycznie” podejść klacz, a ona i tak wiała bokiem, tyłem lub przodem, wszystkich chlapiąc wodą.
- Okej – powiedziałam, próbując ogarnąć wzrokiem zdezorientowanych zebranych. – Kto jest za tym, żeby wołać Nasha?
Zanim ktokolwiek odpowiedział, Ruska musiała ponapawać się tą chwilą. Ach… kocham siostrę mą (powtarzałam w myślach tysiąc razy, żeby jej nie zamordować [kocham siostrę mą], a wiatr płakał rzewnie).
- Wow, ty. Moja droga! Ty pozwalasz, żeby Nash się do mnie zbliżył? – Zrobiła triumfalną minę i uśmiechnęła się w pełni z siebie zadowolona.
Kocham siostrę mą…
- Jeżelizłapiesz Panamerę, to wszystko odwołam.
Jak widać mój argument podziałał, bo Rus tylko pokazała mi język i wróciła do zagłaskiwania Starky.
Esmeralda popatrzyła na tę tragiczną sytuację i westchnęła ciężko, rozumiejąc swój los. Gambit był chyba najbardziej ogarniętym w tym momencie koniem i tylko on mógł wrócić na spokojnie po śladach, przywożąc nam Nasha. 
- Nie zaczynajcie imprezy beze mnie! – ostrzegła śmiejąc się i ruszyła z kopyta, chcąc jak najszybciej przyprowadzić mutanta.
Mila przekazała Rusce na chwilę Abouta i sama spróbowała z Panamerą, żeby jakoś zająć czas przed przybyciem Nasha, ale dużo z tego nie wyszło. Zamiast dwóch upadających na twarz, zagubionych jeźdźców, teraz była ich trójka. A arabka bawiła się znakomicie.
Popatrzyłam tylko na Agness porozumiewawczo i obydwie nie mogłyśmy przestać się śmiać z obrazka przed nami. Oczywiście ów obrazek postanowił szybko przerwać radosne chichranie i wciągnąć nas do wody. Cheyenne spojrzała zaskoczona na mnie zsuwającą się z izabelowatej przyjaciółki, ale w końcu stała przy czołgu-Charlotte, więc się nie bała. Milady jak widać uznała, że to co robi Panamera to świetna zabawa i ona też chce. Szybko podskoczyła do swojej właścicielki i brykała przy niej radośnie, chlapiąc ją przy tym wodą.
Ruska z Fri tylko pacnęły się w czoło i spróbowały złapać konie, które nie były Panamerą. A to okazało się wyjątkowo trudne. Milady bowiem drażniła się z Agness, patrząc na nią rozbawiona, jakby mówiła „dalej, dalej, dalje! Łap mnie!”. A gdy dziewczyny spróbowały chociaż chwycić Cheyenne i Charlotte… niechcący je rozdzieliły. Chey oddalona od przyjaciółki spanikowała i zaczęła biegać jak głupia to w wodzie, to na brzegu. A Charlotte się wkurzyła, no bo ej, kto śmiał przestraszyć jej BFF! Także wydębowała sobie kilkanaście razy, przeganiając Ruskę i Starky tak szybko, że R zaliczyła porządny upadek na bombę.
- O. MÓJ. BROKACIE… - powiedział Nash, krztusząc się własną śliną.
Oto przed nim rozpościerał się armagedon. Panamera uciekała cały czas przed Zafi, Lokim, Milką i mną (taaa, dołączyłam się do tego pościgu), tworząc wręcz kreskówkowe sceny. Milady ciągle brykała tuż przed nosem Agness, nie dając się złapać. Sheez nie wiedząc co robić zaczęła tak nerwowo stąpać, że wręcz stepowała w tej wodzie, robiąc niezbyt przyjemny masaż pośladków dla Fri. Ała. Chey biegała w popłochu, kosząc kopytami niewinną trawkę, mrówki i ślimaki. Legendy głoszą, że ślimacza rodzina, która przyszła na pogrzeb, także zginęła marnie pod szaleńczymi kopytami. Charlotte dębowała wkurzona. Starky nie rozumiała co się dzieje więc panikowała, zatrzymywała się, patrzyła na Izabelkę i znów przypominała sobie o panikowaniu. Ruska wypłynęła spod wody i właśnie rozcierała sobie potłuczone części ciała, ale szybko musiała uciekać z tego miejsca, po Charlotte i Panamera co chwile przemieszczały się ze swoimi szaleńczymi planami zgładzenia jeźdźców. Jedynie About stał sobie spokojnie i żuł trawę, mając wszystko głęboko i daleko.
- Miałyście nie zaczynać imprezy beze mnie – westchnęła ciężko Esmeralda, zeskoczyła z karego ogiera i poszła uspokoić izabelowatą. – No już grubasie, uspokój się.
Jak widać określenie „grubas” ta wstrząsnęło Charlotte, że aż stanęła wreszcie na czterech nogach i zwiesiła głowę zasmucona. Wcale nie miała aż tak dużo tłuszczyku! Esme złapała szybko za wodze klaczy, nie czekając aż ta powróci do wściekłości, ani tym bardziej obrazi się za „grubasie, i ruszyła z nią do Cheyenne. Na sam widok Izabelki, klaczy zapaliła się lampka w głowie i uspokoiła się, radośnie trącając chrapami przyjaciółkę. Dwie załatwione.
Nash stwierdził, ze resztę weźmie sam, bo nie mógł już dłużej patrzeć na to pobojowisko. Roztoczył swoją przyjazną aurę, a konie się uspokoiły i wszyscy mogliśmy ich dosiąść. Tylko Nash na tym wszystkim stracił, bo Esmeralda nie miała zamiaru drugi raz go podwozić.
- Może Bifrost? – zapytała Zafi, przypominając sobie kulig.
- O tak! – zakrzyknęła wesoło Esme i zatarła ręce. – Wreszcie nie tylko mój dobytek ucierpi!
Miała taką minę, że aż biedna Agness odsunęła się na cztery metry, podejrzewając dziewczynę o psychopatię. Jak widać nie tylko ona, bo dotąd radosna Milady stwierdziła, ze warto z właścicielką współpracować i nie komunikować się z tym życiem na karym ogierze.
- Ach… ten Bifrost. No wiecie, w ramach bezpieczeństwa – długo nie dane mi się było tłumaczyć, bo Esme uniosła brwi z powątpieniem.
- Bezpieczeństwa? – zapytała przeciągle. – Kochana. Bezpieczeństwo to trzeba było załatwić w czasie kuligu.
Zaczęłam się bać o swoje życie. Adamantium adamantium, ale wściekła koniarka to powód do paniki. Wtedy Mila podjechała do mnie i poklepała po ramieniu współczująco.
- Rób co każe – szepnęła. – Zapas żelków mam schowany w bezpiecznym miejscu, więc Heimdall nie znajdzie.
Widząc wzrok aprobaty wśród wszystkich, oprócz biednej Ruski, której trawnik już nie chciał odrastać przez te kosmiczne wypalenia, przyzwałam Bifrost i Nash zniknął.
- Ciekawe czy połamie sobie nogi przy lądowaniu – zamyśliła się R, a zabrzmiało to tak psychopatycznie, że teraz odsuwaliśmy się od dwóch osób.
Jednak, mimo objawienia się w dwóch dziewczynach psychopatii, dalej bawiliśmy się świetnie. Spacer w wodzie zajął nam dziesięć minut, bo jednak po takim czasie wywracania się za Panamerą mieliśmy dość wody, a później czekał nas już tylko powrót do stajni, trochę inną drogą.
Konie wyszalały się na tyle, że nawet galop w terenie wyglądał na zebrany. Byłyśmy w szoku! A jako że konie były zmęczone, to i jechały wolniej. A skoro jechały wolniej, to trzeba było zająć jakoś czas.
- Śpiewamy! – zakrzyknęła wesoło Mila i chyba nikt nie miał siły się spierać.
Agness, Zafi i Esme kontra Rus, Mila i Ja. Śpiewaliśmy nawzajem kolejne zwrotki hitów sylwestrów z lat 2000-2010 a gdy ktoś się pomylił, tracił punkt. Jednak ciężko było udowodnic pomyłkę bez Internetu i z dwiema stronami, z których każda „ma rację”. Zakończyliśmy więc bitwę i po prostu katowałyśmy biedne ptaki (i konie, które nawet nie miały siły na protesty) naszym uroczym wyciem.
W rytmach „jak anioła głos” oraz „testosteron” wjechaliśmy na tereny Echo. Pracownicy uciekali w popłochu przed nami – jeźdźcami apokalipsy, niosącymi śmierć bębenkom. Podobno Xavier przyznał, że gdyby Apocalypse nie został zabity, to pewnie właśnie nas przyjąłby do drużyny. I nawet Dark Phoenyx by się nam nie oparł.
Mamy moc dziewczyny!
Swoją drogą to tez śpiewałyśmy, przy rozsiodływaniu koni i późniejszym ognisku z gitarą i piankami. Sąsiedzi na pewno będą nienawidzić R, jeżeli nie przeprowadzili się przez nas w trybie NOW.
Sorki R, kochamy cię!
Najbliżsi sąsiedzi mieszkają 2 km dalej, możemy szaleć. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon