Wcześnie rano zapakowaliśmy koniska i wysłaliśmy je samolotem razem z połową załogi, która miała zamieszkać w Echo Stable. Kiedy odprawiłam ostatni koniowóz, udający się na lotnisko, postanowiłam zająć się sobą i swoim dobytkiem. A wyszło tego kilka toreb, walizek i kartonów. Na szczęście dogadałam się wcześniej z siostrą, że Heimdall przeniesie to razem ze mną i paroma osobami Bifrostem. To naprawdę był cudowny wynalazek, szczególną uwagę zwracając na brak kontroli. Mój metalowy szkielet i metalowa ręka Bucky'ego były prawdziwą zmorą podczas podróżowania.
Ustawiliśmy więc wszystkie klamoty w kółeczku, zasiedliśmy sobie na co solidniejszych walizkach i oczekiwaliśmy na transport, gapiąc się w niebo – na szczęście bezchmurne. Musiało to wyglądać dość komicznie, bo w stajni nie było już żywej duszy, każdy budynek zamknięty na cztery spusty, czekający na nowego właściciela, który zjedzie na farmę dopiero za miesiąc.. i my na środku dziedzińca na wieży zbudowanej z bagaży, spoglądający w zadumie na leniwie przesuwające się chmurki. Uroczo.
Nagle chmury zaczęły się gromadzić i gęstnieć tuż nad naszymi głowami. Gdyby to nie działo się tak szybko, pomyślałabym, że zaraz lujnie deszcz. Ale kiedy na górze zobaczyliśmy wir powietrza wiedzieliśmy już co nadchodzi. Tęczowy most zabrał nas ze sobą z zapierającą dech prędkość. Po szybciej przesiadce w Asgardzie zostaliśmy bezpiecznie przetransportowani na dziedziniec nowej stajni. Pech w tym, że był wybrukowany, a więc lądowanie posiniaczyło nam cztery litery.
Pozbierałam się, a mój wzrok niemal od razu trafił na Miśkę i Alexa, którzy siedzieli przytuleni na schodach. Patrzyli na nas, oczekując aż zbierzemy się do kupy i ruszymy w końcu na zwiedzanie domostwa. Nigdy w życiu tu jeszcze nie byłam, zaufałam zdjęciom i osądowi przyjaciółki.
- Hej, kochana! - przytuliłam ją na powitanie, a potem wymierzyłam solidnego kuksańca Alexowi, co również w naszym świecie oznaczało przyjazne powitanie starych kumpli.
- Hej, hej. No to jak, ciekawa? - zapytała, przekazując mi klucze teatralnym gestem. W międzyczasie reszta załogi, która nie przebywała obecnie w samolocie, ustawiła się za nami i oczekiwała na cud otwarcia wrót.
W końcu przekręciłam kluczyk, delikatnie nacisnęłam klamkę i jeszcze ostrożniej pchnęłam drzwi, które płynnie przesunęły się aż do samej ściany, prezentując wnętrze domu. Staliśmy oniemieli z zachwytu przez kilka sekund, a później uświadomiliśmy sobie pewną ważną kwestie… trzeba zarezerwować pokoje! Jak na komendę rzuciliśmy się przed siebie, no może nie wszyscy, kilka osób postanowiło zachować pozory normalności i rzucili się do biegu dopiero wtedy, gdy stworzyli dla siebie odpowiednie pozory.
Ścigałam się ze Sky na schodach, a że kondycję miałyśmy podobną, szłyśmy łeb w łeb. Wpadłyśmy na korytarz pierwszego piętra i leciałyśmy praktycznie na oślep, mijając rządki otwartych na oścież drzwi. W sumie ta gonitwa przestała mieć cel, zaczęłyśmy się łaskotać w biegu i leciałyśmy przed siebie. Nagle jednak młoda zerknęła na wnętrze jednego z pokoi i wykonała gwałtowne zatrzymanie, przewalając się na śliskiej podłodze. A że byłyśmy ze sobą złączone przez skomplikowane techniki łaskotania, poleciałam razem z nią.
- Boże, dziecko, następnym razem mnie ostrzeż!
Ale nie słuchała, przeczołgała się do pomieszczenia i usiadła, opierając się o ścianę. Z ciekawości zerknęłam na uroczy mały pokoik ze skośnym sufitem i choinkowymi lampkami w złotym kolorze zawieszonymi na ścianie nad łóżkiem.
Usłyszałam nadbiegający tłum, więc nie mogłam przyjrzeć się zdobyczy Sky w spokoju. Musiałam walczyć o najlepszy pokój! Podniosłam się w sekundę i wykalkulowałam, że ostatnie drzwi będą tymi , które zaprowadzą mnie do raju. Z zewnątrz wyglądało to obiecująco, więc miałam nadzieję, że się nie zawiodę. Wykonałam efektowny ślizg i z rozpędu walnęłam w drzwi. Szybkim ruchem otworzyłam je, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To było to! Duuży, biały pokój z mnóstwem przestrzeni! Tuż obok drzwi potężne białe szafy, mogące pomieścić cały arsenał ubrań, wielkie okna, kanapa, stolik z kwiatkiem, dalej stół i krzesła, bok biurko z komputerem i drzwi prowadzące do łazienki, a w kącie duże i wyglądające na bardzo wygodne łóżko. Idealnie!
Po wstępnym rozejrzeniu się, wróciłam do drzwi, otworzyłam je szeroko i usiadłam w progu po turecku, oznajmiając, że „Ruska zaklepała i nie ma wstępu”. Zerknęłam sobie na pokoje po lewej i prawej, jeden z nich (różowy) bezsprzecznie zajmie Remy, jako właścicielkę drugiego typowałam Valentine. Przez korytarz przewinęło się parę osób, które jeszcze się zastanawiały, ale później ruch ustal, zupełnie jak złapany w pokeball pokemon. To oznaczało, że wszyscy mają już lokum i można wyjść zwiedzać resztę domu.
Wesołych truchcikiem, szczęśliwa z pięknego pokoju, zbiegłam na dół. W kuchni wokół wyspy stali, bądź siedzieli, Miśka, Alex, Zen i Bucky obradując nad szklankami z zimną colą.
- Wybrałaś? - zapytał Buck, trochę zbyt obojętnie, żebym od razu zaczęła entuzjastycznie opowiadać. Zabrałam jego szklankę i napisałam się, dopiero po chwili zdecydowałam się oznajmić, iż faktycznie nasze nowe lokum zostało przeze mnie starannie wyselekcjonowane spośród wszystkich znajdujących się w gospodarstwie. Odpowiedź go usatysfakcjonowała, więc zapytał tylko o numerek i udał się tam by oficjalnie zaaprobować mój wybór. Zajęłam jego miejsce i dopiłam colę do końca.
- To w następny weekend zabieramy się w teren – oświadczyła wesoło Miśka.
- No pewnie! Tylko się tutaj troszkę ogarniemy i możemy ruszać na podbój świata!
Trochę pogadałyśmy, a po godzince pojechali na umówiony trening. Wtedy zebrałam ekipę i udaliśmy się do stajni, żeby przygotować wszystko na przybycie koników. Pościeliliśmy im, sprawdziliśmy czy działają wszystkie poidła, w paszarni przygotowaliśmy porcje na kolacje. W międzyczasie dokładnie obejrzeliśmy też każdy zakątek stajni i reszty zabudowań. Byliśmy coraz bardziej zachwyceni i praktycznie do samego wieczora tylko kręciliśmy się tam i po trzy razy oglądaliśmy wszystko po kolei. W końcu zrobiło się szaro, więc zdecydowaliśmy, że czas zabrać nasze bagaże sprzed wejścia, bo one ciągle tam leżały, trochę porozrzucane po podróży… Każdy znalazł swoje i zaniósł do wybranego pokoju, a potem zabraliśmy też te, które przekazała nam grupa lecąca samolotem. Akurat zdążyliśmy się rozpakować, kiedy usłyszeliśmy trąbienie. Biegłam na dół razem z Valentine, która faktycznie zajęła pokój obok.
Dwa wielkie koniowozy właśnie wjeżdżały na dziedziniec, a potem zwolniły i powoli skierowały się przed stajnie, żeby było nam wygodnie z wyprowadzaniem rumaków. Milka wyszła z auta pierwsza i rozejrzała się po okolicy z rękami wspartymi na biodrach. Jej surowe spojrzenie omiotło stajnie i dom, które oświetlone zostały przez lampy. W sumie i tak nie było widać zbyt wiele, ale to co zobaczyła wkrótce ją zadowoliło bo uśmiechnęła się do siebie i skinęła głową. Chris pomógł jej wyprowadzić jej koniki, a ja i reszta zajęliśmy się tymi echowymi. Jej, jak to brzmi, echowe konie. No ale okej, niech będzie… Echusie. Echolątka. No ślicznie.
W każdym razie większość z nich troszkę się denerwowała bo nowe miejsce, jakoś tak ciepło, ciemno, nowe zapachy… ale chociaż znajome twarze. Widząc nas nie miały problemu z wyjściem z przyczepy i ufnie dawały się prowadzić do boksów. Po dwudziestu minutach każdy z koni stał już we własnym mieszkanku. Jedzonko daliśmy im dopiero za godzinę, bo było jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. Część załogi, która dopiero przyjechała, musiała stoczyć bitwę o wolne pokoje, przenieść z nami sprzęt do siodlarni, Aiden i Francis schowali koniowozy do garażu, Evan poleciał zamknąć bramę, a brama znajduje się jakiś kilometr od domu, Megan zrobiła nam na kolacje zapiekankę, bo dobra Miśka zrobiła nam wcześniej z Alexem zakupy, żebyśmy nie padli z głodu do rana i generalnie zadomawialiśmy się.
Przy karmieniu byli prawie wszyscy, bo przy okazji oprowadziliśmy ich po okolicy i kit, że nie było zbyt wiele widać. Znaczy przy stajniach, hali, garażu czy placach do jazd znajdowały się takie jakby uliczne latarnie i nawet działały, więc patrząc na czworobok wiedzieliśmy, że to czworobok, ale jednak widok w nocy nie odzwierciedlał piękna tych miejsc w 100%. Ale za to jezioro wyglądało nawet lepiej. I żaby, które w nim mieszkały dawały taki koncert, że zaczęłam się martwić czy damy radę zasnąć, ale jak się okazało, szybko się zmęczyły.
Sprawdziliśmy jeszcze czy z końmi wszystko okej i pozamykaliśmy stajnie, pogasiliśmy lampy, po czym udaliśmy się do domku na kolację.
Remik padła zaraz po tym, więc zaprowadziłam ją do jej pokoju, którym była zachwycona. Zasnęła w połowie pierwszej bajki. Odłożyłam książkę i cichutko wyszłam, a w korytarzu spotkałam się z Milką, która też szła już spać.
- Weź przestań, tłukłam się tym samolotem parę godzin, siedziałam obok jakichś podejrzanych typów, tu gorąco, a jeszcze trzeba było dojechać na tę wieś…
- No ale sama chciałaś!
- Bo nie ufam tym waszym tęczowym drogom.
- Tęczowym mostom. Dobranoc, Milko
- Dobranoc, Rosołku.
Zeszłam na dół, a w międzyczasie drogę przecięły mi Megan i Natalie, ścigające się do łazienki, która jako jedyna posiadała wannę, a nie prysznic. Oj, będą wojny… No ale nie zrażona za bardzo wróciłam sobie do kuchni, obleganej przez zdecydowaną większość załogi.
- Wiesz, że mamy siłownię w piwnicy? - zapytała zachwycona Audrey. - Jeśli znowu zachce ci się przeprowadzki, to przysięgam, że będę cię torturować, dopóki nie wybiję ci tego pomysłu z głowy… - dodała szybko, w międzyczasie jednym haustem opróżniając zawartość stojącego przed nią kieliszka, najpewniej z cytrynówką. Ale ostrzeżenia Drey należało brać poważnie, więc tylko lekko się uśmiechnęłam, udając, że wcale mnie to nie obchodzi.
- Która godzina? - zapytał Avery, a ja odruchowo rozejrzałam się za zegarkiem, jednak żadnego w pobliżu nie wypatrzyłam.
- Dwudziesta druga trzydzieści osiem – poinformowała go Cora, która chyba miała ten zegarek w głowie, bo ani razu nie spuściła wzroku ze swojej herbaty.
- To jutro robimy sobie wolne… - powiedziałam. - Ale pojutrze trzeba się zabrać za przygotowywanie tych zawodów. Będziemy mieć cztery dni.
- Starczy – lekceważąco odparł Evan, który jak przeczuwałam, nawet nie ruszy palcem przy robieniu czegokolwiek co ma wspólnego z zawodami. No chyba, że wyproszę zrobienie jakiegoś banera na stronkę stajni.
- Miejmy nadzieję.
Pogadaliśmy sobie o nowym domu, stajni i generalnie całej tej sytuacji. Z tego co słyszałam wywnioskowałam, że wszyscy są zadowoleni i równie podekscytowani. Jednak po dwóch godzinach nie potrafiłam już za bardzo trzymać pionu, zasypiałam na stojąco. Parę osób w międzyczasie się pożegnało i zwiało do łóżek, toteż w końcu postanowiłam iść za ich przykładem. W kuchni zostali w sumie tylko Audrey, Francis, Zen, Cora i Alex.
W pokoju Bucky gadał przez skype ze Stevem, więc po cichu poszłam się prysznicować, żeby nie przeszkadzać. Ale kiedy wyszłam z łazienki oni nadal plotkowali, a ja chciałam się położyć, więc w końcu rzuciłam się na łóżko, gwałtownie przerywając pasjonującą dyskusję o zaletach i wadach ekranów dotykowych we współczesnych telefonach. Bucky był ich zwolennikiem, podczas gdy jego rozmówca pozostawał w zagorzałym konflikcie z nowoczesną technologią.
- Steve. - Skinęłam głową, zerkając na monitor laptopa, który Buck trzymał na kolanach, leżąc sobie na swojej połowie łóżka, nie wiedząc, że obydwie połowy są moje.
- Livia. - Odparł równie poważnie, na co Zimowy wywrócił oczami i westchnął.
- Przestaniecie się kiedyś nienawidzić? - zapytał, nie licząc na odpowiedź. - Do jutra, stary – pożegnał się i zamknął komputer.
- Nie nienawidzę go. To on mnie nienawidzi, a ja tylko się odwdzięczam.
- Mhm, jasne. Dobranoc.
Pocałował mnie w policzek i zgasił lampkę na stoliku obok.
Następnego dnia wcześnie rano daliśmy rumakom jeść, a później wywaliliśmy je wszystkie na pastwiska. Były przeszczęśliwe, zwiedzały każdy kąt łąk, dokazywały między sobą podczas zabaw i właściwie na jedzenie trawy poświęcały najmniej czasu. Pogoda była przecudowna! Świeciło słońce, na niebie widać było jedynie kilka białych chmurek, a temperatura sięgała dziewiętnastu stopni. Radośnie porządkowaliśmy przywiezione graty, czyściliśmy sprzęt, panowie zabrali się nawet za mycie samochodów i przyczep, a Sky zabrała Remy na spacer po okolicy. Sielanka.
Wieczorem urządziliśmy sobie miły wieczór w piwnicy przy filmach sensacyjnych, grze w bilarda i rzutki. Nie byłam taka dobra jak mi się zdawało…
Francis wygrał w rzutki, zawsze trafiał w środek tarczy, nie ważne w jakiej odległości stanął i generalnie pogrzebał naszą pewność siebie parę metrów pod podłogą.
Bilardem zawładnęli natomiast Chris i Friday, która przełamała się dopiero po godzinie i zeszła do nas po długich namowach Avery'ego.
Poszliśmy spać jeszcze później niż poprzedniego dnia, a wstać trzeba było równie wcześnie. Nastawiłam budzik na szóstą, ale zwyczajnie nie dałam rady wstać. Bucky już gdzieś tam sobie biegał, więc miałam całą kołdrę dla siebie, a takiej okazji przegapić nie mogłam. Obudziłam się o ósmej, szybko ogarnęłam i później udawałam, że cały ten czas byłam przytomna, a siedziałam w pokoju, bo nie zdążyłam wczoraj wszystkiego rozpakować…
Później wysłaliśmy Zena i Jaspera na zakupy, a w międzyczasie ustaliłam zresztą załogi szczegóły dotyczące zawodów. Wybraliśmy dokładne miejsce każdego konkursu, ustaliliśmy godziny, kolejność przejazdów zawodników, wyliczyliśmy ile potrzeba nam flots, ile pucharów, ile napojów, paszy, ile postawić boksów w tymczasowej stajni i inne tego typu rzeczy. W południe wzięliśmy się do roboty, zamówiliśmy w hurtowniach potrzebne materiały, nagrody, jedzenie, zaczęliśmy sprzątać na placach, Aiden i Bucky zabrali się za odmalowywanie paru budynków, które z zewnątrz nie wyglądały dostatecznie idealnie, a Alex głowił się nad nie do końca działającym traktorem.
Przez najbliższych kilka dni pracy było dużo, ale dzięki rozpisce zadań, który zrobiły dla nas Cora i Fri, każdy dokładnie wiedział co robić i wszystko szło mega sprawnie. Koniska co prawda miały raczej wolne, bo tylko czasami ktoś wziął swojego przydzielonego rumaka na lekką jazdę, a tak to chodziły sobie na karuzeli, albo puszczaliśmy je luzem na halę i trochę goniliśmy, czasami sobie skoczyły jakieś drobne przeszkódki, ale naprawdę nic wielkiego i pewnie równie mocno wyszalałyby się na łące. Dzień przed zawodami zostało nam już tylko parę czynności do wykonania, jakieś drobne poprawki, ostatnie dopinanie spraw do końca. Wieczorem mogliśmy sobie odetchnąć i nie szliśmy spać zmordowani. Jakoś tak spontanicznie zebraliśmy się przy basenie, Avery zrobił drinki, Valentine i Megan przyrządziły jakieś przekąski, Evan stał się mistrzem grilla i tak miło zleciał czas. Nazajutrz zaczęła się zabawa. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz